4 sie 2009

Polskie ekspreso

fot. Renata Plaga

Powroty z wakacji bywają inspirujące. Spotyka się przypadkowych ludzi i przypadkowe sytuacje. Lotniska kojarzą mi się z wolnością, a dworce z ćpunami i smrodem. Nie lubię podróżować pociągiem, irytują polskie expresy, odpicowane w h..., a jeżdżą jak dawniej. Są zatłoczone, choć przecież każdy płaci za miejscówkę: miejsce siedzące lub miejsce stojące. Panienki w Warsie duchem nieobecne, nie przypominają pani Krysi bufetowej co wydawała najlepsze ruskie. Nie tęskni mi się za PRL-em i standardem dworcowego baru na dworcu w Koluszkach, gdzie herbatę piło się na zmianę, bo było 6 szklanek na stanie. Po prostu lubię autentycznie, tak jak jest, pomalowanej trawie, nawet z plastiku, nie! Jestem w Azji, nie dziwią mnie szczury w poczekalni i 12 godzinne spóźnienia expresów. To wpisane w tamtejszy standard i wiesz czego się spodziewasz. W Polsce to mamy już prawie Europę, stare bary dworcowe udają nowoczesne bistro. Śmierdzi jak dawniej, nawet gorzej, bo ,,staropolskie pizze” i lokalne gyrosy - bliżej nieokreślone w treści, potrafią smrodu narobić. Nasza transformacja ustroju to zabieg kosztowny, stare sanatorium udaje nowe spa, zmienili szyld i ceny, zostawili standardy obsługi, ups! Gastronomia nadmorska, w kebab i hamburgera obfita. Coraz trudniej o prostą rybę w porcie, połyka ją sandacz w sosie tysiąca wysp w ,,barach restauracyjnych”.
Ktoś czasami urządzi z gustem restauracyjkę, nawet zainwestuje w ekspres do kawy, ale w personel nie. Paradoksalnie to dobry serwis robi business, a tu zamiast w ludzi inwestuje się w złote taborety. Jest w tym logika, ludzie odchodzą taborety zostają. Ta zasada dotyczy też klientów. Zwłaszcza jak zamiast espresso macchiato dostają podwójne espresso. I wmawia im się, że to podwójne espresso to jest właśnie espresso macchiato. Boje poprosić o cappuccino, po trzech polskich espresso to frunę stąd szybko polskim expresem.