27 maj 2009

London, London… i NYC

fot. EDI

Miało być, aktualnie, regularnie, a rzeczywistość mnie wycięła mentalnie i odcięła fizycznie od komputera. Jak podróżuje nie piszę, chłonę to nowe całą sobą. O podróżach będzie innych razem, o tym dlaczego tak je kocham i są ważne. O Londynie powiedzieć można wszystko i nic. W Londynie czas mija szybko, od sklepu pubu, od kolacji do kawy - chocholi taniec wyspiarzy. Wyspiarzem może być każdy i nikt nie czuje się lepiej, że brytolem jest, lub gorzej że nie jest. To chyba najbardziej otwarta miejska społeczność. W Londynie tylko dzieła sztuki są stałe, reszta się zmienia. Wychodzisz w słońcu wracasz w deszczu. Leje, wieje, grzeje, ale to nie z powodu zmiennej pogody dotykasz niestałości… Dobrze odda ten klimat cytat z: ,,Filozofii od A do B i z powrotem'' - Andy Warhola: ,,każdy dzień to nowy rozdział, bo nie pamiętam już poprzedniego…“
W Londynie, NY żyje się chwilą, przez chwilę, na chwile i można to pokochać lub nie.
W Warszawie jest inaczej, prosto z lotniska pojechałam do przyjaciela na kolacje. Była ryba po meksykańsku lepsza niż w Meksyku, hinduska chałwa jakiej nigdy nie jadłam w Indiach. Kot miau się dobrze, a zobaczyć go chciałam, bo następnego dnia znowu w drogę do Krakowa, fotokasty czekały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz